7.00 zebralam sie na pociag do Kolombo, ktory jechal ok 3h. Trasa wzdluz wybrzeza, mialam poglad na chatki slumsowe, dzielnice hoteli turystycznych, strefy zdewastowane po tsunami, punkty kontrolne wojska.
Powrotnie na dworcu w Kolombo, zostawilam bagaz w cloakroom i bylam dumna, ze wykorzystalam po raz pierwszy na wyjezdzie wlasna klodke:) gdyby nie klodka bylabym uziemiona z plecakiem. Udalam sie na locla braekfast skladajace sie z plackow rothi i fisch curry i zatopilam sie w dzielnicy targowej pettah. Szkoda tylko ze z ostatnimi wyliczonymi rupiami...
W miedzyczasie Shehan zainicjowal dla mnie transfer spod pieciogwiazdkowego hotelu, w ktorym zreszta spotkalam pania resident manager. Dowiozlam sie tam spod dworca, bell boye troche zdziwieni otworzyli przede mna drzwi na oscierz, wolalam o nic nie dopytywac albo tlumaczyc bo nie powinni mnie wpuscic. Szczegolnie, ze ja raczej nie wygladalam na turystke hotelowa w przepoconej bluzeczce, lnianych troszke brudnych spodenkach, sandalkach i troszke wysluzonym plecaku. Przebralam sie w toalecie w jeansy i buty wyjazdowe i dopiero wtedy spotkalam umowionego guide przy recepcji z pania manager, usmiechnieta od ucha do ucha, dziwiaca sie ze na tak krotko w tak piekne tereny, ze powinnam w gory, pochodzic, pozwiedzac ...
Lot nie byl opozniony, miejsce dostalam odrazu przy check inn bez problemu. Zaobserwowalam rodakow z problematycznym bagazem podrecznym - 5kg herbaty:)
coz, ja sie ograniczylam do torby skorzanej z maskami i dorbiazgami