po 5.00 nad ranem konduktor mnie zbudzil i domyslilam sie ze ma sie wypakowywac. Pociag kontynuowal dalej na polnoc. Duzo ulga byla zmiana butow na sandaly i lniane spodenki z ktorymi sie juz przez kolejny tydzien nie rozstawalam.
Popijajac pierwsza kolonialna herbate w dworcowej kawiarence przed wschodem slonca - bawarke starasznie slodka, jiii:/ skusilam sie na samosy i nie doczytalam a odkrylam osobiscie ze kuchnia lankijska opiera sie na chilli....
Skorzytalam z rady ksiazkowego przewodnika i wypozyczylam rower w najblizszym gousthousie i do poludnia wozilam sie po pierwszej stolicy Krolestwa lankijskiego, powstalego w IV w.pne a odslonietej z dzungli dopiero w XIXw. Wrazenia tej zieleni wczesnym rankiem przy wschodzacym sloncu zostana mi na troche w pamieci.
Po objezdzie jeziora, rozpoczelam zwiedzanie od najstarszego drzewo swiata Sri Maha Bodhi. Okaz jest originalnym szczepkiem drzewa z Indii, pod ktorym Siddharta doznal olsnienia. Wszystkie drzewa Bodhi w siwatyniach sa szczepkami tego wlasnie drzewa. Od straznikow dostalam 3 lisicie!
Poddalam sie kontroli, zostawialam buty i udalam sie na obchod najwiekszej Dagoby Ruwenelli, obeszlam stupe zgodnie ze wskazowkami zegara i ze zdziwiniem stweirdzilam ze do bryly o gladkich scianach nie ma wejscia... zwiedzajac i obchcodzac dwie inne stupy podobnie spektakularne nikt nie chcial sprzedac mi biletu co niespecjalnie mnie martwilo, 20 usd do przodu....