Po opóźnionym przyjeździe do Mombasy 7.00 skontaktowaliśmy się z oferentem z couchsurfing znalezionym przez Bartosza - Sebastianem. Zostaliśmy przygarnięci do jego apartamentu. Okąpani, świeżsi, po śniadaniu z polskim akcentem pasztetu:) wybraliśmy się na najbliższą plaży od Mombassa City - Tiwi Beach. Przeprawialiśmy się promem na Likonii żeby łapać tam matatu w stronę Diani. Promem przeprawialiśmy się tego dnia 4 razy, 2 razy tam i 2 z powrotem(dobrze że jest bezpłatny). Był to ostatni dzień naszego planowanego pobytu, a okazały się problemy z łącznością, koniecznie musieliśmy się skontaktować w sprawie biletów powrotnych, więc przed plażą należało do biura TC, do Wila się wybrać.. Efekt końcowy był pozytywny (o ile będzie wolne miejsce w samolocie;)
Plaża w Tiwi uważana jest za mniej popularną i odwiedzaną przez mniej zamożnych turystów. Wrażenie mało popularnej się potwierdziło, puste plaże!!! ale nie koniecznie dla ubogich turystów..
Po matatu skorzystaliśmy z uprzejmości niemieckiego małżeństwa, dojeżdżając od głównej drogi na plażę przy tiwi resort beach. Nie ignorowaliśmy ostrzeżeń miejscowych, że ta droga pieszo nie należy do bezpiecznych. Z państwem Issac dojechaliśmy do hotelu ***** i korzystając z paru udogodnień hotelowych zabawiliśmy na plaży parę godzin kosztując kokosy i opalając się. Próba nurkwania z rurką została ochoczo podjęta, miejsce i miesiąc uznawane są dla raj nurków, ale okazało się rafy nie znajdują się przy samym brzegu. Najkorzystniej wypłynąć łódką 500 - 1000 m od brzegu, miejsce rafy było widoczne zabarwieniem oceanu. Zadowoliłam się więc podziwianiem "przedsionka rafy" pojedynczych form skalnych i paru ciekawych gatunków ryb.
Wieczorem chcieliśmy Sebastiana zaprosić do restauracji ze specjałami kuchni suahilijskiej Recoda na Starym mieście, jednak nie wybraliśmy się,a szkoda bo według przewodnika książkowego jeden z highlightów Mombasy