Przylot po międzylądowaniu na tanzańskim lotnisku Kilimandżaro odbył się planowo bez zakłóceń. Zaraz po wyjściu z samolotu parne powietrze dało się we znaki.
Lotnisko było miejscem gdzie rozstaliśmy się z białymi turystami, transportowanymi przez Thomasa Cooka UK na Diani Beach lub do Malindi - głównych kurortów turystycznych. Z racji mojej współpracy z TC udało nam się skorzystać z okazji i zabraliśmy się do centrum Mombasy z Willem. Był mocno zaskoczony faktem że jesteśmy indywidualnymi turystami, nie mamy wykupionego żadnego hotelu i kierujemy się tak daleko (od morza) na zachód.
Pierwsze kroki w mieście skierowaliśmy do biura autobusowego Akamby, rzekomo najbezpieczniejszego przewoźnika autobusowego, wykupiliśmy bilety na 21.00. Naszym celem było Kisumu. Podróż miała trwać do popołudnia następnego dnia z poranną przesiadką w Nairobi. Pierwotnym planem był przejazd koleją całej trasy od Mombassy aż do Kisumu - śladem Churchilla z lat '50 tych. Niestety pociąg kursuje 3 razy w tygodniu, na kolejny musielibyśmy czekać dwa dni.
Mając do dyspozycji 6 godzin, jest się jak najbardziej w stanie obejść wszystkie najważniejsze punkty Mombasy - najbardziej zabytkowego miasta w Kenii,drugiego co do wielkości, a co ważniejsze jednego z najstarszych osiedli ludzkich w Afryce. Swoje ślady pozostawiło w mieście wiele kultur co odzwierciedla się w rozmaitej architekturze. Szczególnie wyraźnie zaznaczyły się wpływy azjatyckie i arabskie: pięćdziesiąt meczetów oraz dziesiątki świątyń hinduskich i sikhilijskich oraz budownictwo kolonialne. Dziś wszystko sypie się i rozpada ale potrafi oczarować - wystarczy spacer Starym Miastem aż do Fortu Jesus. Na trasie spacerowej powinno się również znaleźć pkt.widokowy St.Joseph Mama Ngina, gaj baobabów przy promie Likonii oraz kilku metrowe żelazne kły słoniowe postawione na część odwiedzin królowej Elżbiety, na jednej z głównych ulic - Haile Salessie.
Mombasa jest przede wszystkim miastem portowym, gdzie sam port rozciąga się 9 km na południe wzdłuż wybrzeża, a centrum jest wyspą połączoną z lądem dwoma groblami na wschodzie i zachodzie, mostem na północy i połączeniem promowym na południu (Likonii).
Pierwszym wrażeniem po wjeździe do Mombasy jest panujący chaos na ulicy, nie działająca nigdzie sygnalizacja świetlna, hałas klaksonów, pośpiech kierowców wszelkich pojazdów ale w tym wszystkim odczuwa się panującą radość i życie.
Ulicznym pozdrowieniem od przechodniów w naszym kierunku, słyszalne z częstotliwością co do 10 sekund było: "Obama!! Do you know Obama? Did you vote?"
Małe dzieci mijając nas wskazywały palcami mówiąc po suahilijsku : "Mama!" (Pani!), ciekawe biała pani z białym panem. Na to matki posyłały dzieci do nas , warto zawsze w kieszeni nosić garść cukierków.
Czekając na autobus mieliśmy okazje spróbować kenijskiej kuchni w pewnej restaurant, ugali - papka z płatków kukurydzianych (jadana w Kenii jako dodatek jak u nas ziemniaki), drobno pokrojonej kapusty udającej szpinak, do tego sosem gulaszowym a co poniektórzy kurczaka - jak się z czasem przekonaliśmy jest to jedno z typowych dań kuchni kenijskiej - porostu chicken with ugali. Jednak nie wszystkim ugali przypadło do gustu po tym pierwszym razie:) Do tego po posiłku african tea - herbata zaparzana w mleku , tak samo jak każda biała kawa.