W Fezie znaleźliśmy się ok.11. W pociągu jechaliśmy z Marokańczykami, którzy poczęstowali nas najsłodszą pomarańczą jaką kiedykolwiek jadłam.
Jako doświadczeni podróżnicy dojechaliśmy z dworca busem #10 do brami starego miasta i zakwaterowaliśmy się w miłym hoteliku Talaa w samym centrum Fes el Bali - starego miasta.
W przeciwieństwie do Marakeszu, Fez położony jest wśród wyżyn, wybierając się na skraj miasta można wdrapać się na punkty widokowe i podziwiać Fez o zachodzie lub wschodzie słońca. W mieście dominują kolory biało żółte, każdy kąt miasta wydaje się rozświetlony nawet przy zachmurzonym słońcu.
Wieczorem wzdłuż suków, restauracje wesoło świecą a kelnerzy upychają klientów serwując kuskus i taijine, godne polecenia.
Co do hoteliku w centrum, nie przewidzieliśmy że w nocy mogą odbywać się wesela i przemarsze pod naszymi oknami a nad ranem wezwanie na modlitwy do meczetów...
Cały kolejny dzień przechowaliśmy bagaż w hoteliku i poświęciliśmy na zwiedzanie Fes el Bali, meders, dzielnicy żydowskiej.
Popołudniem kierowaliśmy się już z bagażem na lotnisko, nie udało nam się znaleźć żadnego autobusu kursującego na lotnisko, więc korzytaliśmy z taksówki za 100dh.
Lotnisko bardzo małe, skromne
I tak się kończy nasza marokańska opowieść..
Pozostało tam jeszcze wiele do zobaczenia